środa, 8 maja 2019

Tudor Lodge „Tudor Lodge” (1971)



Słucham i słucham, coś znajomo brzmi, mówię do siebie i sprawdzam skład, a tam sekcja rytmiczna Danny Thompson-bas i Terry Cox-bębny, czyli 2/5 Pentangle! No, no, co za niespodzianka. Przepis na brytyjską muzykę folkową nie jest jednolity. Wydawałoby się, że żeński wokal, delikatna sekcja, gitara akustyczna oraz skrzypce to podstawa. Należy jednak wziąć poprawkę na czasy, w których powstaje muzyka. Przełom dwóch fantastycznych dekad 60/70 potrafi przynieść sporo niespodzianek. Wiadomo, że folk polubił się wtedy z rockiem, co dało fantastyczne efekty. Tudor Lodge jest tego doskonałym przykładem. Ale... nie należy spodziewać się wyłącznie klasycznych folk-rockowych piosenek, albowiem różnorodność tej płyty posiada dosyć szeroką skalę. Piękne aranżacje, spory zestaw instrumentów, piosenki o przeróżnych profilach i budowie. Wiolonczele, flet, obój w różnych konfiguracjach dodają muzyce z płyty wielu smaczków; przypomina się od razu wysmakowana płyta Donovana „Sunshine Superman". I mimo że jest rok 1971, rok ostrej pokręconej muzyki, to Tudor Lodge stawiają na bardziej delikatne brzmienia. Żeński wokal pięknie uzupełnia się z męskim w dwunastu piosenkach, podczas gdy zespół raz sennie kołysze, innym razem agresywnie ukąsi zwięzłą solówką gitary elektrycznej, popieści smyczkami. Co nietypowe dla muzyki folkowej, na płycie nie ma ani jednego standardu, jedenaście piosenek to oryginalne kompozycje zespołu, natomiast zamykająca płytę „Kew Gardens” to cover piosenki Ralpha McTella.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz