niedziela, 11 kwietnia 2021

Styx „Equinox” [1975]



Wibrujące klawisze i miękkie uderzenia riffów rozpoczynają przygrywkę do tej płyty. Ta przygrywka zmienia się w radosną melodię, która przeplatają klawisze De Younga i gitary Curulewskiego i Younga. Piosenka pulsuje, wokalista zachęca do dołączenia do uroczystości, charakterystyczna jest pogodna melodyjność mącona nieco bardziej ostrymi zagrywkami gitar. Piosenkę kończy tak zwane klaskanie w dłonie i powtarzanie refrenu aż do wyciszenia. Następna „Lorelei” to równie pogodna, z rock and rollowym zacięciem piosenka. Melodyjność wciąż góruje w muzyce Styx. „Mother Dear” nie zmienia niczego w nastroju albumu, aż do następującej po tej piosence kompozycji „Lonely Child". Już progresywny początek znamionuje zmianę. Następnie wokal śpiewa spokojne balladowe zwrotki, które zmieniają się w dramatyczny w nucie refren. „Midnight Ride” to znowu oparty na rock and rollowym riffie dynamiczny rock. Pulsującym basem wzbogaconym o harmonijne melodie gitar rozpoczyna się „Born For Adventure". Piosenka ta „idzie do przodu” aż miło słuchać. „Prelude 12” to akustyczny przerywnik, a raczej wstęp do kończącej płytę bardziej rozbudowanej piosenki „Suite Madame Blue”, wprowadzający w jej nastrój. „Suite Madame Blue” to w sumie typowa rockowa ballada z nostalgicznie zagranymi zwrotkami i dramatycznie wygranym refrenem, czyli z huśtawką nastrojów. Partia instrumentalna jest zbudowana w ten sam sposób: grają wyciszone, stonowane syntezatory, po czym następuje dramatyczna solówka gitarowa. Piosenkę kończy chóralny zaśpiew „America, America...”
Płytę słucha się przyjemnie głównie ze względu na jej ogromną melodyjność, która zresztą cechowała muzykę zespołu. Szybkie numery nadają się idealnie do słuchania w samochodzie. Płyta jest krótka, trwa ledwo 35 minut, ale jest też w ten zwięzły sposób treściwa. Nie można tu chyba mówić o muzyce skrajnie ambitnej. Są na „Equinox” przebitki muzyki progresywnej i hard rocka, jednak bliżej całości do rockowego popu. Niemniej jest to lżejszy rock na bardzo wysokim poziomie i warto go poznać, chociażby dla urozmaicenia tego, co słucha się na co dzień. Ja słucham w drodze do pracy dyskografię Styx od pierwszej płyty, wychodząc jak gdyby ze strefy mojego komfortu, i ten eksperyment na pewno mnie już czegoś nauczył, a mianowicie, że nie każda lżejsza muzyka musi być zła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz